references
48 C Z Ę Ś Ć
I
wyłącznym wskaźnikiem. Nie sama ekspozycja na treści będzie decydująca, ale inne wymiary zachowania publiczności. W tzw. intuicyjnym modelu określania publiczności liczyło się niemożliwe do zweryfikowania przekonanie wytwórców zawartości treściowej. W modelu przejściowym lat 50. swoją rangę uzyskały dane z box office, ale wypowiadano częściej sądy o aktualnej publiczności niż o potencjalnej. Zarówno producenci, ludzie od marketingu, jak i scenarzyści brali pod uwagę listy do nadawców, uwagi wyrażone w rozmowach telefonicznych – w mniejszym zaś stopniu sądy profesjonalnych krytyków telewizyjnych. W dawnych krajach obozu socjalistycznego, gdzie wolność wyrażania sądów była ograniczona na wielu poziomach, liczyły się manifestacje np. grup zawodowych domagających się kontynuacji serialu telewizyjnego. Opór przeciwko zbyt jednostronnemu wykorzystywaniu danych wynikał stąd, że – po pierwsze – dziennikarze na ogół posiadają wiedzę pochodząca z liberalnej artystycznej edukacji, a po drugie – nie dostrzegano różnicy między medium publicznym a komercyjnym (PBS, konsorcjum amerykańskich mediów publicznych, dopiero pod koniec 2009 roku zamówiło regularne – a nie miesięczne – raporty z badań Nielsena). Powstaje pytanie o nowe role do odegrania przez liczne grupy publiczności, a są nimi: interaktywny fan, swojski celebryta i narcyz ze smartfonem. W dzisiejszej popkulturze (a jest to kultura najbardziej powszechna i w dużym stopniu dominująca) nastąpiła ważna zmiana konsumpcji mediów. Jej cechą jest fragmentacja – niby to nic nowego: już ze setkę lat temu człowiek utracił przekonanie, że stanowi spójną całość; że kobietę w filmie hollywoodzkim (a w musicalu lat 40. i 50. ubiegłego wieku ponad wszelką wątpliwość) można (i należy?) przedstawiać jako sumę nóg, piersi i twarzy. Ale co gorsza: fragmentacja funkcjonowała na wielu poziomach w obrębie konkretnego medium, pomiędzy mediami oraz dotyczyła w dodatku jeszcze jednego ważnego aspektu. Mianowicie, stała się częścią reguły „długiego ogona” Chrisa Andersona, według której nasza kultura zmierza w stronę „huge number of niches”. Anderson założył, że „dobrze sprzedać” nie musi oznaczać sprzedać szybko, za duże pieniądze (i tym samym) niewielką liczbę produktów. Można mieć niezłe zyski, sprzedając bardzo wiele tanich produktów w znacznie dłuższym czasie. Ale tu zaczyna się